poniedziałek, 21 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ SIÓDMY

-Słyszeliście to?-obróciła się zdziwiona-Ktoś jest w waszym domu!
-O,nie.Nic nie usłyszeliśmy.Musiało ci się przywidzieć,moja droga-odrzekł spokojnie pan Chamberlain.
-Ktoś tu jest.Dobrze słyszałam-powiedziała podejrzliwie,wodząc wzrokiem po pokoju.-Natychmiast idziemy do jadalni!
Kobieta ta była w swej naturze ciekawska i nie musiała długo się zastanawiać skąd dochodził ją dźwięk kichania.
Zza kredensu,wystawał malutki paluszek.
Tyle wystarczyło,by go dostrzegła.

-Chodź tu mały złodziejaszku.Czego tu szukasz?-krzyczała kobieta.
-Lucindo,zostaw go!-krzyknęła Ava-Zostaw tego chłopca!
-Przecież nie jest twój.Och,czyżbym widziała troskę w twoich oczach?-zadrwiła Lucinda,uświadamiając sobie co robi.-Zaraz...on tu z wami mieszka!
-Skąd Lucindo,coż to za brednie! To pewnie jakiś mały złodziejaszek,ale wybaczymy dziecku,zapewne było głodne,prawda?-Terry spojrzał znacząco na chłopca.
Theodor zdezorientowany,pokiwał głową.
-Och,oczywiście.Chłopcze powiedz nam jak masz na imię?-Ava zrobiła groźną minę,lecz jej oczy zdradzały wiele emocji.Troskę,przerażenie,miłość i strach.
Chłopiec miał już odpowiedzieć,jednak przerwała mu Lucinda:
-Och błagam,przestańcie odstawiać to przedstawienie.Powiedzcie czyj on jest,przecież was im nie zdradzę.
Słowo „im” ugrzęzło Avie i Terry’emu w najgłębszych czeluściach umysłu.
-A więc…-zaczął Terry-To dziecko mojego kuzyna. Musiał wyjechać na pewien czas i zostawił nam to drogie dziecko pod opieką.
-Czy on,ten wasz kuzyn ma już TEN wiek? Jeśli nie wytłumaczycie im tego…Zresztą sami wiecie do czego oni są zdolni.
-Wiemy.Dlatego trzymamy chłopca w sekrecie,bo wiemy co może go czekać.
-Mam..Ciociu Avo o czym mówi pani Lucinda?-zapytał Theodor,który nieomal zdradził sekret.
-Wytłumaczymy ci później.Idź do pokoju,tam gdzie jest radioodbiornik i pobaw się-odpowiedziała ciepło Ava.
Chłopiec niechętnie odszedł do pokoju,trąc nogami o drewnianą podłogę.
Kiedy chłopiec już odszedł,dorośli kontynuowali rozmowę.
-Rozumiem.Nie zdradzę was,oczywiście.Jednak pamiętajcie o dokładnym strzeżeniu go.-powiedziała Lucinda-Ach,zapomniałabym.Avo zerknij na zawartość koperty dziś wieczorem,proszę.-wspomniała z uśmiechem na twarzy Lucinda,tak jakby zapomniała o urazie do państwa Chamberlainów.

-Oczywiście,moja droga.Miłego dnia.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W przytulnym mieszkaniu czekał na nią Terry.
-Avo,gdzie się podziewałaś? Theodor wariuje,nie mogąc doczekać się na obiad!
-Musiałam wyjść do sklepu po składniki na obiad-odrzekła Ava,na dowód pokazując papierową siatkę z jedzeniem-A jeśli chodzi o naszego Theodora,to musimy z nim zrobić porządek,tylko by jadł i jadł.Jest już stanowczo za pulchny!
-Wiem,dobrze wiem.-odparł pan Chamberlain.
-Siedzi na strychu?-spytała Ava.
Terry pokiwał głową.
-Pójdę po niego,a ty rozpakuj zakupy.

Ava położyła papierową siatkę na blacie i skierowała się w stronę schodów.Czuła w swoich wypracowanych kościach,ze każdy krok na schodku to dla niej straszliwy ból.Kiedy już stanęła na ostatnim schodku,weszła do jednego z pokoi,skierowała dłoń za szafę i wyciągnęła z niej rozsuwaną drabinę.Wróciła na korytarz,rozsunęła drabinę i zaczęła wchodzić na każdy pojedynczy stopień.Sięgnęła dłonią w stronę drewnianego sufitu i wyciągnęła jeden drewniany kawałek.Z kieszeni wyciągnęła malutki kluczyk i wstawiła w miejsce,z którego wyjęła drewnianą płytkę.Przekręciła zamek i otworzyła cały,wielki fragment sufitu podzielony na dwie części.Trzymając się mocno drabiny,wdrapał się na górę i wyszeptała:

-Theodor...Theodor?Chodź zaraz będzie obiad.
Zza ciemnego kufra wyłoniła się brązowa czupryna małego,pulchnego chłopczyka.
-Mamusiu...Ja nie lubię tu być.Czemu nie mogę być zawsze z wami w domu?
-Jesteś w domu,tylko,że musimy cię ukrywać.Zrozum kochanie,to dla twojego dobra.-wyszeptała Ava,uśmiechając się-A teraz zmykaj umyć ręce i przygotuj się do obiadu.
Terry i Ava mieli pewien sekret,o którym wiedzieli tylko oni.Bali się opinii sąsiadów.Bali się zadawanych pytań i wyśmiania.Wcale nie chodziło o bezpieczeństwo czy dobro chłopca.Byli tchórzami i bali się nicości.
Kiedy tylko Ava i Theodor zeszli na dół,obiad był już gotowy,a zasłony w oknach pozasuwane,co oddawało ponury klimat mieszkania.
Delektując się kremem z zielonego groszku,małżeństwo dociekliwie pytało Theodora,jak się bawi z dziećmi,czy znalazł sobie znajomych i co nowego dzieje się w jego życiu.
Chłopiec opowiedział o swoim marzeniu:piłce do gry w nogę.Miał już serdecznie dość kopania puszki.
-Hmm...zastanowimy się nad tym z mamusią.-odparł Terry-A teraz powiedz nam,nie rozmawiałeś z nikim obcym,ani nie mówiłeś nikomu,kto jest twoimi rodzicami?
-Nie...Jak zawsze.-zaczerwienił się Theodor.
W oddali słychać było odgłos pukania do drzwi.
Ava i Terry zastygli przerażeni.
-Theodor,uciekaj za kredens!
Ava złapała chłopca za kołnierzyk miętowej koszuli i popchnęła w stronę kredensu,a tymczasem Terry podbiegł do drzwi,popatrzył na klamkę i otworzył drzwi.
-Witaj,Terry.Mam coś do przekazania twojej żonie.-odparł chłodny głos.
-Oczywiście.Zapraszam.Rozgość się jak u siebie-Terry otworzył szerzej drzwi i zachęcił do dalszego wejścia.
Z jadalni wybiegła Ava.
-Moja droga! Może masz ochotę na krem z groszku?
-Nie,dziękuję.Od kilku dni,raczej straciłam apetyt.
-Rozumiem-odetchnęła Ava-Więc usiądź chociaż przy naszym stole.
-Jeśli jeszcze mogę.Szczerze mówiąc nie mam ochoty przebywać w tym domu.Po prostu przyszłam ci przekazać coś co otrzymałaś w testamencie od Charlesa.
-Ja?-spytała zaskoczona Ava-Ale...jak? Jak to?
Kobieta westchnęła,przewróciła oczami i skierowała dłoń w stronę niewielkiej torebki na jej ramieniu.Włożyła rękę i wyjęła z niej dwoma palcami malutką pożółkłą kopertę.Obróciła ją w rękach.
-Proszę bardzo.W rodzinnym sejfie znajdował się ta koperta,lecz według testamentu należy się ona tobie.Nie bój się,nie otwierałam jej.-powiedziała kobieta,wskazując na maleńką,czerwoną pieczęć na kopercie.-Jest twoja.
Ava podeszła i wzięła do ręki kopertę.Była niewielka i dość szorstka.
-Dziękuję,moja droga.Otworzę ją później.-odparła Ava Chamberlain.
-Jak sobie chcesz.-odparła kobieta,kierując się w stronę wyjścia-Obawiam się,że muszę już iść.

Z dala dało się słyszeć cichutkie kichnięcie.

ROZDZIAŁ PIĄTY

***
Ciało zostało znalezione w zastygniętym cemencie.Tylko 4 osoby wiedziały,kto zamordował Charles’a Attebery’ego. Terry,Ava,Lucinda i ja.Pogrzeb odbył się kilka dni po znalezieniu zwłok.Na uroczystości znalazło się mnóstwo osób.Pracownicy stacji kolejowej,pan Aaron Jabloynski,najbliższa rodzina oraz sąsiedztwo.
Lucinda Attebery stała naprzeciwko grobu Charles’a.Ubrana była w długą czarną sukienkę i szmaragdowy płaszcz podkreślający kolor jej pięknych oczu.Wpatrzona w dal spokojnie oddychała.Usłyszała za sobą szelest i natychmiast się odwróciła.
-Och.To ty.Wyglądasz ładnie.Jak zawsze.Przyszłaś mnie jeszcze bardziej dobić?-wymruczała pani Attebery.
-Lucindo,bardzo mi przykro.Chciałam cię pokrzepić.-westchnęła Ava.
-Skąd wiedziałaś,że tutaj będę?-prychnęła Lucinda.
-Nie było cię w domu,więc pomyślałam,ze jesteś tutaj.
-Gratuluję błyskotliwości.
-Lucinda,słuchaj,dobrze wiesz,że Terry nie stoi za tym morderstwem.
-Tylko on mógł go zabić! W tych godzinach pracował tylko Terry i Charles.Sprawdziłam rozkład pracy.Ava,pogódź się z tym,że twój mąż jest mordercą.
-Przestań mówić takie okropieństwa.Rozumiem,zmarł ci mąż w nieszczęśliwym wypadku i jest ci ciężko,dlatego p..
-Ava,nie kłam-przerwała jej natychmiast Lucinda-Wiem,ze to on.Nie martw się.Nie zgłoszę tego na policję.To i tak nic nie da.To nie zwróci mi Charlesa.-po policzku Lucindy popłynęła mała łza.
-Widzę,że nic cię nie przekona.-westchnęła pani Chamberlain i podążyła wzrokiem za kołyszącymi się na wietrze liścmi.

Podeszła do Lucindy,położyła rękę na jej ramieniu i zwróciła się w kierunku domu.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Mężczyzna biegł co sił w nogach, by zrealizować swój plan. Wbiegł do Holu Gmachu Głównego. Szybkim krokiem podszedł do rozkładu jazdy pociągów podziemnych.
-Ostatni ma przyjechać za 13 minut-cicho powiedział pan Attebery-Idealnie.
Rozglądał się za Terrym i znalazł go przy rozbudowie kolei.
-Poczciwy Chamberlain, jak zwykle zajęty pracą.-roześmiał się Charles-Chciałem cię przeprosić, ponieważ zachowałem się niedopuszczalnie.
-Och, Charles! Nic nie szkodzi, już dawno o tym zapomniałem.
-Łaskawca się znalazł-wycedził Attebery.
-Co mówiłeś?
-Mówię, że to wspaniale, że mi wybaczasz-wykrzyknął Charles-Wiesz...mam mały problem w podziemnym tunelu i nie wiem jak go rozwiązać, a ty się na tym lepiej znasz.
-Dobrze. Skoro potrzebujesz pomocy, to czemu nie?
Zeszli schodami do podziemi. Charles obrócił się, by zobaczyć czy napis na łuku nadal tam jest. Nie było nic. Zadowolony ze swojego planu uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-A więc, gdzie jest problem?-spytał Chamberlain.
Charles wziął długi, gruby kij, który znalazł niedaleko i pokazał:
-O tutaj. Szyna się przekrzywiła.
-Poczekaj. Zejdę na dół-westchnął Terry.
Wysokość jaka była pomiędzy torami, a krawężnikiem była łatwa do zejścia, ale do wejścia z powrotem,trzeba było się mocno podciągnąć.
-Nic tu nie widzę, jest za ciemno-krzyknął  Terry.
-Poczekaj zaświecę lampę-powiedział spokojnie Charles i powoli zapalił świeczkę w lampie naftowej.
-Chyba wszystko w porządku.-odparł Terry.
-Poszukaj jeszcze chwilę-powiedział zniecierpliwiony Charles.

Z dala słychać było nadjeżdżający pociąg.
-Szybko Charles, podciągnij mnie!-wrzasnął przerażony Chamberlain.
Attebery popatrzył się dziwnie na Chamberlaina i uciekł w górę schodami do Holu Gmachu Głównego. Próbując złapać oddech, usłyszał głośny dźwięk przyjazdu kolei i chrzęst czegoś grubego, twardego, jakby się złamało. Uśmiechnął się od ucha do ucha i wyszeptał z przekąsem:
-Szanowny pan Chamberlain już zakończył swoje popisy. Teraz moja kolej.
Wesoło odszedł w stronę budowy, na którym zalewano właśnie cement na nowe fundamenty. Nagle poczuł pchnięcie w plecy, obrócił się i usłyszał:

-Co to było, Attebery? Czy chciałeś mnie właśnie zabić?-wyszeptał Chamberlain-Ja też mam swoje mroczne strony, ale wolałbyś ich nie znać. Jasne?
-Jasne-przełknął ślinę Charles.
-Dlaczego mnie tam zostawiłeś?
-Włączyłem alarm, żeby pociąg zahamował,chciałem uratować i ciebie i ludzi w kolei.
-Tak,to przecież oczywiste Charles-prychnął Terry-Nie miałeś już lepszej wymówki?
-To nie wymówka…Ja naprawdę się wystraszyłem,że umarłeś,słyszałem jak coś się łamie,myślałem,że już po tobie.
-Jak widzisz,jestem tu cały i zdrowy.Zdążyłem się wdrapać,a pociąg przejechał po kiju-mówił podejrzliwie Terry,podążając powoli w kierunku Charles’a.
-Terry...uważaj mogę tu spaść!-wykrzyknął drżącym głosem Attebery.
-Och,czyżby w twoim głosie dało się wyczuć strach? Mmm...biedaczek.
Charles Attebery nie był w stanie znieść więcej.
W myślach przeleciały mu wszystkie momenty w życiu,za które nienawidzi Terry’ego,za jego wyższość i kpiny.Chwycił Chamberlaina za koszulę,obrócił się wraz z nim w odwrotnym kierunku i rzucił ciałem tak,aby twarz była zwrócona do jego twarzy i przycisnął kark Terry’ego nad podłożem pod nowe fundamenty.
-Strach?Jaki strach? Pomyliły ci się role,Chamberlain. Jak zwykle.-zakpił Charles,nadal przytrzymując szyję szamoczącego się Terry’ego-Nie ma tu mowy o strachu.Wiesz co? Podziwiam cię i zarazem nienawidzę.Sprzątnąłeś mi najlepszą robotę sprzed nosa.Jesteś bardzo pracowity,zasługujesz na wiele,ale czemu odebrałeś mi tę możliwość?
Terry złapał dłonią rękę Charles’a i uwolnił szyję spod uścisku.Łapiąc szybko oddech,wykręcił rękę przeciwnika i odepchnął jego ciężar z całej siły.Prędko wstał,złapał Attebery’ego za nogę i ciągnął w kierunku maszyny z cementem.
Attebery,ciągnięty przez Chamberlaina,z przerażeniem w oczach próbował się złapać czegokolwiek,jednak jakiekolwiek próby poszły na marne.Charles sunąc po ziemi poczuł,że część nogi wisi w powietrzu.
Dół.
Jasność.
Uśmiech.
Wilgoć.
Ciemność.
Nicość.


***
Nicość.
Nicość to piękna sprawa.Jest,ale jej nie ma.

Żałuję,że jej nie zaznam.Gdybym wiedział,cofnąłbym czas.

ROZDZIAŁ TRZECI

***
-Moja droga, dziś wybieram się do szanownego kierownika Jabloynskiego o posadę na stacji kolejowej.
-Życzę powodzenia, Charles. Mam nadzieję, że rozpatrzy on twoje zaangażowanie i werwę do pracy.
-Ja tez moja droga Lucindo, ja też. Do tej pracy może być wielu kandydatow, ale kierownik to mój wierny przyjaciel od lat. Powinno się udać.
Państwo Attebery czyli Lucinda i Charles żyli skromnie i nieszczęśliwie. Ich małżeństwo należało raczej do tych nieudanych. Zawsze pragnęli bogactwa, które jak na tamte czasy było niemożliwe.
Jakieś dzieci na ulicy kopały puszkę po zupie fasolowej, a elegancko ubrany Charles podśpiewywał swoja ulubioną piosenkę.
W „Budynku Głównym Stacji Kolejowej Jabloynskiego” panował chłodny nastrój, pomimo, że Charles zawsze pamiętał tę okolicę jako miejsce zabaw i psot z przyjaciółmi. Po krótkiej sentymentalnej chwili zamiast do Gmachu Głównego skierował się w kierunku schodów prowadzących do podziemnej kolei. Było to dla niego miejsce wspomnień. Poznał tu swoją miłość, przyjaciół, m.in. przyszłego kierownika Aarona Jabloynskiego zanim ten nim jeszcze został.
Spojrzał na tory, na których podczas zabaw kładł się w czasie przerwy przejazdów kolei. Usłyszał szmer za plecami i gwałtownie się obrócił. Nikogo nie było.
-Tylko mi się zdawało- pomyślał Charles, ale po chwili spostrzegł napis na luku tunelu nad schodami.
-Wcześniej tu go nie było...-zdziwił się Charles. Na łuku widniało zdanie napisane kredą: "Gdybyś wiedział, gdybyś tylko wiedział, cofnąłbyś czas"
-Ech, ci wandale. Nic nie szanują!-wzburzył się, ale szybko o tym zapomniał i powrócił do Gmachu Głównego.
-O witam Charles! Co cię tu sprowadza?-wesoło spytał krzepki mężczyzna o siwych włosach i bujnej brodzie.
-Ja w sprawie pracy, drogi przyjacielu, mamy z żoną problemy finansowe.
-Rozumiem...Dałem właśnie ostatnie stanowisko poczciwemu Terry'emu Chamberlainowi- westchnął Jabloynski.
-A nie mógłbyś zorganizować czegoś dla mnie? Jakiejś wyższej posady?-spytał zuchwale Charles.
-Wiesz, ja naprawdę chciałbym ci pomóc, ale nasze przedsiębiorstwo nie ma budżetu, by mieć tylu pracowników na utrzymaniu. U mnie mógłbyś czyścić tory, dopóki coś lepszego się nie znajdzie.
-Żartujesz?!-prychnął Charles -Jestem stworzony do wyższych celów.Z tego będzie marny chleb, Aaronie.
-Staram się ci pomóc, a ty to odrzucasz. Czego oczekujesz ode mnie, przyjacielu?-obruszył się Jabloynski.
-Dobrze, dobrze. Przyjmę tę posadę, ale pod jednym warunkiem- rzekł pan Attebery.
-Ty mi jeszcze stawiasz warunki?-groźnie krzyknął kierownik.
-Dobrze, spokojnie, będę czyścić tory.- powiedział przytłumionym głosem
Aaron Jabloynski był człowiekiem pracowitym i sprawiedliwym,wiec przyjął Charles'a do pracy.
Charles pracował 3 miesiące czyszcząc tory. Zawsze spoglądał z zawiścią na wesołego Terry’ego, który jak uważał Charles, sprzątnął mu najlepszą posadę sprzed nosa.
-Do czego się tak śmiejesz głupcze?-spytał Terry’ego pewnego dnia.
-Poczciwy Attebery ,czyżbym wyczuwał nutę arogancji? Ja cieszę się z każdego dnia, w którym mogę wykonywać tę pracę i utrzymywać dom.
-Pff.…-prychnął Charles- na dzielnicy plotki szybko się roznoszą…
-Co masz na myśli, Attebery?-zapytał podejrzanie Chamberlain.
-Wiesz… podobno bijesz swoją żonę i nie dajesz jej nawet złamanego centa na jej potrzeby. Myślisz, że jak będziesz tak skąpił to staniesz się bogaczem?
-Przestań Attebery-odrzekł spokojnym tonem Terry.
Zawsze był pokojowo nastawiony do ludzi i nie chciał wszczynać kłótni.
W głowie Charles’a krzątały się jednak straszne myśli. Za wszelką cenę dążył do bogactwa i przepełniała go żądza bycia kimś wielkim.

Tego samego dnia, w drodze powrotnej do domu, Charles zobaczył jak dzieci grają puszką po zupie pomidorowej. Jeden pulchny chłopiec kopnął puszkę za mocno i wleciała do kanału, którym popłynęła w dal i zniknęła na zawsze.W umyśle Charles’a zaświtał pomysł i zrozumiał wtedy, co musi zrobić.
Podbiegł do pulchnego chłopca i spytał:
-Jak masz na imię, mały?
- Theodor,ale proszę mnie zostawić. Nie wolno mi rozmawiać z obcymi. Tak mówi mój tata-odpowiedział lekko wystraszony chłopiec.
-Chciałem Ci tylko podziękować, mój drogi Theodorze.
-Ale za co, proszę pana?-spytał zdezorientowany letni chłopiec.
-Ach. Kiedyś to zrozumiesz…-powiedział Charles i przyjaźnie poklepał chłopca po plecach.

Jednak mężczyzna nie wiedział komu tak naprawdę podziękował i kto był ojcem tego chłopca, a szkoda, że mały Theodor zanim kopnął puszkę, nie wziął pod uwagę ostrzegającego napisu na niej: „Gdybyś wiedział, gdybyś tylko wiedział, cofnąłbyś czas”. 

ROZDZIAŁ DRUGI

"Gdybyś wiedziała, gdybyś tylko wiedziała, cofnęłabyś czas."-brzmi hasło reklamowe zza okna Melissy Callister.
-Jasne...Ile bym dała, żeby cofnąć czas, gdy Abby poczęstowała mnie papryką chilli-zaśmiała się w duchu dziewczyna.
Rozmyślania przerwał jej dźwięk wydobywający się z kieszeni.Na ekranie znajdowało się imię przyjaciółki.Melissa szybko odebrała.
-Rodzice się zgodzili!
-Świetnie! To co, o piątej na Secret Street?
-Mhm! Nie mogę się doczekać!
-Pójdę jeszcze do sklepu po zapasy jedzenia.
-Jasne głodomorze. Narzekasz na wagę, a jesz za trzech -zaśmiała się Abby.
-Myślę, że się mylisz. Co najmniej za pięciu!
Po drodze do domu, z ciężkimi zakupami w rękach, Melissa postanowiła odwiedzić staruszkę z sąsiedztwa.
Niepewnie weszła po drewnianych schodach. Spojrzała na lazurową klamkę z wygrawerowanym napisem.
-Biedna pani Chamberlain. Od kiedy straciła męża zupełnie oszalała na punkcie klamek-pomyślała Melissa-Zmienia je co tydzień wraz z sentencjami, które tak uwielbiał jej mąż.

***
Drogi panie Chamberlain, mógłby mi pan zreperować klamkę? Jest pan w tym złotą rączką, a do tej klamki mam wielki sentyment, ponieważ była przekazywana z pokolenia na pokolenie.
-Oczywiście proszę pani. O której mógłbym przyjść?-spytał radośnie staruszek.
Pomimo wieku, pan Terry Chamberlain zachowywał zasadę czerpania radości z życia. On i jego żona znani byli z ogromnej serdeczności i z tego, że jedyni w okolicy, nie byli zrzędliwymi ludźmi w podeszłym wieku.
-Myślę, że może pan przyjść w każdej chwili.
-Skoro pani tak mówi, to pójdę od razu.
-Jest pan wspaniały, panie Chamberlain.
Gdy dotarli do domu pani Attebery, staruszek Terry zaraz wziął się za robotę.
Pani Lucinda Attebery, pogodna ekspedientka przyglądała się pracy starca Terry’ego.
-Ma pani mosiężną tę klamkę. Ciężka jak diabli -powiedział starzec, udając, że klamka to hantle, a on ją podnosi.
-Proszę chwilę odpocząć. Poczęstuje pana ciepłą szarlotką i jagodową herbatą.
-O dziękuję. Jestem wyczerpany dzisiejszym dniem-westchnął pan Chamberlain.
-I ma pan za co-wycedziła Lucinda.
-Słucham?-spytał zdziwiony.
-Nic, nic. Boli mnie głowa. Proszę się częstować! Dzieci przyniosły mi dziś gazetę, może ma pan ochotę przeglądnąć?
-Jeśli jest coś ciekawego i to nie polityka to chętnie-zażartował staruszek.
Rzucił mu się w oczy nagłówek: "Gdybyś wiedział, gdybyś tylko wiedział, cofnąłbyś czas" i pomyślał: O tak! Ile bym dał, żeby nie kupować Avie tego radioodbiornika. Świata poza nim nie widzi-zaśmiał się.
Dokończył naprawę klamki i pożegnał panią Attebery.
-Jak to? Nic nie płacę ?-spytała zdziwionym głosem Lucinda.
-Nie. To w prezencie. Wiem, że po tylu latach nadal jest pani ciężko i dlatego moje sumienie podpowiada mi bezinteresowną pomoc. Do zobaczenia!-westchnął staruszek i obrócił się do wyjścia.
-Mi jest trudno? Ja mam ciężko?-wrzasnęła nie swoim głosem pani Attebery.
- Ależ proszę pani....-urwał staruszek oglądając się za siebie.
Rozdygotana kobieta chwyciła za co dopiero naprawioną klamkę i zamaszystym ruchem ją wyrwała. Z wściekłością w oczach i drżącymi rękami rzuciła się na pana Terry’ego i zaczęła go nią okładać i krzyczeć:
-To wszystko twoja wina! To przez ciebie on nie żyje! To wy zawsze wiedliście bogate życie z Avą! Gdyby nie ty, on by dziś żył!

Przerażony mężczyzna, nie miał jak się bronić, co chwilę czuł zadawane mu ciosy. Nikt nie słyszał krzyku pana Chamberlaina, nikt nie pomógł. Ta dzielnica kryła wiele tajemnic zachowanych przez lata.

poniedziałek, 3 lutego 2014

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pusty korytarz. Tak pusty jak ja. Misja "poznać kogoś" zakończona niepowodzeniem. W słuchawkach słyszę kojący głos Aloe Blacca.
Czy zawsze musi tak być? Czy każdego dnia muszę zawalać te samą misję? Pewnie to już moje przeznaczenie.
Zwracam uwagę na kościstą postać przechodzącą przez korytarz. Nigdy go tu nie widziałam. Ma na sobie koszulę w kratkę,a na niej grubą granatową bluzę. Jednak pomimo normalnego wyglądu,ma w sobie coś dziwnego,przerażającego.
Dzwonek z telefonu szybko przerywa moje rozmyślania.Odbiór głosńomówiący.
-Cześć Melissa!
-Hej...Abby.
-Słuchaj mam wieści.Wiesz,że...
-Poczekaj! Przesiej mi to przez sita Sokratesa!
-O czym ty...?
-Aaa,nieważne.
Zapomniała.
-Okay,nieważne. W każdym razie,chciałam ci powiedzieć,że...NATHAN ZAPROSIŁ MNIE NA SAMA WIESZ CO!
-Abby,naprawdę? Nawet nie wiesz jak się cieszę!
Nieprawda.
-Tak,tak. Cześć.
Słychać było w jej głosie nutę rozczarowania. Abby Carder to "była-najlepsza przyjaciółka". Kiedyś umiała wesprzeć,pocieszyć,ale od czasu wypadku próbuje tylko upokarzać. Tęsknota za jej śmiechem,żartami i olbrzymią pewnością siebie dobija. To nigdy nie wróci.
***
 -Melisso,co sądzisz o wspólnym wyjeździe do Wenecji?
-Naprawdę? To cudowny pomysł,tato! Mogę zaprosić Abby? Proszę,proszę,proszę!
-Pewnie,im więcej osób tym weselej.
-Już dzwonię-powiedziała Melissa,układając palec wskazujący na ustach-Abby! Chciałabyś pojechać do Wenecji? Głupie pytanie? Ha! Wiedziałam,że to powiesz. Oczywiście twoi rodzice też są zaproszeni.Okay,daj znać jutro.
Melissa odłożyła telefon.
-I?-popatrzył pytająco tata.
-Abby jak najbardziej. Tato,to było nasze marzenie od urodzenia!